Jak już pewnie wiecie, od pewnego czasu wsiąkłam trochę w temat kosmetyków. Podczas poszukiwania informacji na temat różnych produktów trafiłam na coś takiego jak boxy kosmetyczne. Temat mnie zainteresował, gdyż według jego założeń, otrzymujemy paczkę kosmetyków (nie wiemy jakich), ale ich wartość przewyższa kwotę, którą zapłaciliśmy. W tym miesiącu i ja skusiłam się na taki box. Wybór padł na box Randka w ciemno vol. 6 od I love box. Ja swój box już otrzymałam i z miłą chęcią pokażę Wam, co znalazło się w środku i podzielę się swoją krótką opinią na jego temat.
I love box – co to w ogóle jest
Zanim przejdę do przedstawienia zawartości mojego boxa, zacznę od kilku słów wstępu o co w ogóle chodzi z tymi boxami kosmetycznymi. Idea jest taka, że płacimy pewną kwotę za zestaw kosmetyków – niespodzianek. Ich wartość zazwyczaj przewyższa jego cenę. W zależności od marki boxa, a także po prostu od miesiąca ta różnica jest większa lub mniejsza. W Polsce działa kilka marek, które oferują tajemnicze boxy kosmetyczne, a jedną z nich jest właśnie I love box.
I love box to marka, która oferuje kilka rodzajów boxów. Dwa z nich – standard i premium są dostępne do zamówienia w każdym miesiącu, ale co pewien czas pojawiają się również inne boxy takie jak moja Randka w ciemno, luxury boxy, które kosztują więcej, ale ich zawartość jest od razu znana, albo boxy stworzone we współpracy z vlogerkami kosmetycznymi. W odróżnieniu od wielu innych boxów I love box nie oferuje subskrypcji na swoje boxy. Nie mamy więc możliwości zadeklarowania chęci otrzymywania pakietu kosmetyków co miesiąc. Jeśli chcesz otrzymać box, musisz co miesiąc go zamawiać. W social mediach marki sukcesywnie pojawiają się podpowiedzi produktów, które znajdą się w danym boxie. Zazwyczaj jest to 5-6 produktów, nie wszystkie jednak są pełnowymiarowe. Może się zdarzyć, że trafi się kosmetyk w wersji travel. Mimo wszystko zazwyczaj i tak zamówienie takich kosmetyków w boxie to dobry deal. Możesz trafić na kosmetyk, na który przykładowo normalnie byś nie zwróciła uwagi, albo taki, na który zawsze było żal Ci kasy. Oczywiście możesz też trafić na produkt, który całkowicie Ci nie podpasuje, albo taki, którego masz już w domu nadmiar, np. szósty krem pod prysznic. To taka ruletka :)
Dobra, to tyle tytułem wstępu. Przechodzimy do prezentacji tego, co znalazło się w moim boxie „Randka w ciemno vol. 6” by I love box :)
A’pieu Dutch Tulip Blemish cream – 60ml
Pierwszy produkt to koreański krem do twarzy dla cery naczynkowej, wrażliwej, ze skłonnością do powstawania rumieńców. A’pieu to marka, która powstała pod skrzydłami bardzo popularnego producenta, jakim jest Missha. Podczas zamówienia boxa mogłam zdecydować, czy chcę, aby taki krem znalazł się w moim pudełku, ponieważ ma krótki termin ważności – tylko do końca sierpnia 2020. Ja postanowiłam się na niego zdecydować ze względu na to, że jest on na bazie 55% ekstraktu z holenderskich tulipanów, który jest bardzo odżywczy. Ponadto w składzie kremu znajduje się kwas salicylowy, który przyspiesza gojenie i łagodzi stany zapalne. Akurat kończył mi się krem, postanowiłam więc wypróbować ten, wiedząc, że jestem w stanie go zużyć w ciągu miesiąca.
Krem jest bardzo lekki, przyjemnie się rozprowadza. Po kilku dniach używania go jestem zadowolona. Jak będzie dalej, okaże się, ale póki co jest ok. Z ostateczną opinią poczekam jednak do zdenkowania tego kremu.
Obecnie krem ten widziałam w ofercie tylko jednego sklepu i to w dosyć sporej cenie około 96zł. W innych sklepach, w których jest już niedostępny ostatnia cena to około 60zł.
Sevenea Youth Activator – Face, Neck & Decolette Firming Cream – 50ml
Ten krem był dla mnie dużym, pozytywnym zaskoczeniem po otwarciu pudełka. Marki Sevenea do tej pory nie znałam, jednak po przeczytaniu opisu i opinii w internecie zapowiada się obiecująco. Skład też jest nie najgorszy. W kremie nie ma sylikonów, PEGów i parabenów. Jest Disodium EDTA, jednak ja dopuszczam ją w kosmetykach, z których korzystam, o ile nie ma w INCI innych niepożądanych składników.
Producent obiecuje nam poprawę elastyczności i jędrności skóry, a sam swój produkt nazywa aktywatorem młodości. Krem zawiera m.in. odżywczy olej z nasion ogórecznika lekarskiego, olej ze słodkich migdałów, witaminę E, wyciąg z nasion owsa, nawilżający kwas hialuronowy.
Planuję zacząć używanie tego kremu po zdenkowaniu kremu A’pieu. W sumie to nie mam też innego wyjścia, jeśli chcę go w ogóle użyć, gdyż jego data ważności do październik 2020. Nie mam więc zbyt wiele czasu. To taki lekki zgrzyt, jeśli chodzi o zawartość pudełka. W przypadku kremu A’pieu wiedziałam, że mam krótki termin ważności, tutaj nie. Mam jednak nadzieję, że uda mi się go zużyć przed upływem terminu.
Cena kremu Sevenea Youth Activator w sklepach internetowych wynosi w okolicach 130-135zł.
Basiclab krem nawilżający do twarzy – bogata konsystencja – 75ml
Basiclab to marka, którą znają chyba wszystkie osoby, które trochę interesują się kosmetykami naturalnymi. Ich krem składa się w 99% ze składników naturalnych i nadaje się już dla maluszków od 1. dnia życia. Nie stoi jednak nic na przeszkodzie, aby mają lat 30 również go używać.
Jestem bardzo zadowolona, że krem ten znalazł się w moim pudełku. Mam już jeden ich krem, ten o lekkiej konsystencji. Smaruję nim buzię swojego 2,5-latka :) Na zimę będziemy więc mieć krem o bogatszej konsystencji i liczę, że sprawdzi się równie dobrze. W składzie mamy łagodzący ekstrakt z aloesu, masło Shea, kwas hialuronowy, witaminę E i Trehalozę, czyli dużo dobrego w jednej tubce :)
Cena kremu Basiclab w aptekach internetowych to 19zł.
Go nature – masło multifunkcyjne – 15ml
Kolejnym produktem jest masło multifunkcyjne zamknięte w malutkim pojemniczku z nakrętką. Masło to skojarzyło mi się z produktem w stylu krem-ratunku z Eveline, tylko w wersji mini. Go nature to marka, z którą mam pierwszy raz do czynienia. Zgodnie z informacją na opakowaniu produkt ten nadaje się do nawilżania ust, rąk, stóp, całego ciała, włosów i twarzy. Zalecany jest szczególnie dla skóry suchej i wrażliwej. Jego multifunkcyjność to duża zaleta – może pełnić rolę i pomadki do ust i kremu do stóp. Wydaje się dosyć wydajny, ale nie ukrywajmy, że z tych 15 ml zbyt wiele razy nie wysmarmujemy nim całego ciała ;)
Masełko jest w 100% wegańskie, naturalne i przyjazne środowisku. Zapakowane zostało w elegancki kartonik – wygląda bardzo ładnie i bardzo eko. W składzie mamy masło Shea, olej kokosowy, witaminę E i olej z oliwek. Jest to więc taka bomba nawilżająca. Konsystencja jest zdecydowanie tłusta, oleista. Zapach ładny, dosyć świeży. To dobrze, bo nie przepadam za takimi strickte olejowym zapachem.
Nie wiem, jeszcze w jaki sposób będę go używać, ale czasu nie mam zbyt wiele, gdyż jego termin ważności to sierpień 2020. Tutaj podobnie jak w przypadku kremu Sevenea nie miałam pojęcia, że czas przydatności będzie tak krótki. Za to I love box należy się minusik.
Cena tego masła w sklepie producenta to 34,99zł.
Oh! Tomi Sunshine Body Butter – 200g
Piątym produktem w moim pudełku jest masło do ciała firmy Oh! Tomie. Ucieszyłam się na jego widok, gdyż już jakiś czas temu zwróciłam na nią uwagę i zaciekawiła mnie. Spodobały mi się opakowania produktów i ogólna komunikacja marki, jej słodka tożsamość. Nie kupowałam jednak nic od nich, bo widziałam, że często pojawia się w różnych boxach subskrypcyjnych. Jak się okazuje słusznie zrobiłam ;)
Masło Oh! Tomi spakowane jest w śliczną puszkę w fioletowo-różowych odcieniach i z kotkiem na wieczku. Całość wygląda ślicznie. Moja puszka niestety jest nieco poturbowana. Nie wiem, czy wszyscy takie otrzymali. Być może dlatego to masło trafiło do boxa, gdyż jest produktem trochę outletowym. Mimo to cieszę się, że będę miała okazję przetestować to masło.
W składzie masła Oh! Tomi znajdziemy masło shea, masło kakaowe i olej z awokado, będzie to więc kolejna bomba nawilżeniowo-odżywcza. Do tego mamy witaminy A, B1, B2 C, D i E. Raczej będę używać tego masła na noc, po wieczornej kąpieli, ze względu na jego tłustą konsystencję.
Cena masła Oh! Tomi w sklepach internetowych to około 65zł.
I love cosmetics – Strawberry Cream bath & shower creme – 500ml
W pudełku znalazł się również produkt od I love cosmetics, czyli firmy, która odpowiada za marę I love box. Mi się trafił truskawkowy, kremowy płyn do kąpieli. Pachnie bardzo ładnie, jak lody śmietankowo-truskawkowe. Butelka jest spora, bo aż 500ml.
W składzie znajdziemy ekstrakt z truskawki, maliny, czarnej porzeczki i żurawiny oraz panthenol. Na drugim miejscu INCI mamy także Sodium Laureth Sulfate, czyli niesławny SLS. To dosyć silna substancja myjąca i może powodować podrażnienia i wysuszenie skóry. Jeśli więc ktoś unika SLS w kosmetykach, to i tego płynu powinien unikać.
Cena Strawberry Cream do kąpieli w sklepach internetowych to około 20zł.
Lumene Coverstick – korektor w sztyfcie
Ten produkt był dla mnie zaskoczeniem. Nie korzystałam już od wielu, wielu lat z korektorów w sztyfcie i prawie, że zapomniałam, że takie w ogóle istnieją. Nie mam więc na razie zdania na temat tego kosmetyku. Jestem neutralnie do niego nastawiona. Myślę, że powinien dobrze się sprawdzać w zakrywaniu wyprysków na buzi.
Fajnie, że otrzymałam korektor w najjaśniejszym kolorze, gdyż takich zazwyczaj używam. To miłe, że I love box wzięło pod uwagę moje uwagi do zamówienia, w których napisałam, że mam jasną cerę. Mają za to plus :)
Nie znalazłam tego korektora dostępnego w żadnym sklepie internetowych. Jego cena, gdy ostatnio był dostępny to około 25zł. Wydaje mi się, że korektor ten został zastąpiony już nową wersją w innym opakowaniu (jej koszt to około 30-35zł).
I love box – czy warto
Powiem tak – z jednej strony jestem bardzo zadowolona, gdyż otrzymałam produkty, których być może nigdy bym nie miała okazji wypróbować, a ich wartość rynkowa przewyższa kwotę, którą zapłaciłam. Fajne jest także to uczucie zaskoczenia i ekscytacji podczas otwierania takiego boxa. Chyba każdy lubi niespodzianki :)
Z drugiej jednak strony część z tych produktów nie jest do końca pełnowartościowa – mają bardzo krótki termin przydatności lub zniszczone opakowanie. Istnieje także ryzyko, że trafi nam się kosmetyk, który totalnie nam nie odpowiada lub już taki mamy. W moim przypadku tak nie było, ale jakby coś było nie dla mnie, to myślę, że mogłabym taki produkt oddać komuś bliskiemu, któremu by podpasował.
Podsumowując wartość wszystkich siedmiu kosmetyków to około 358zł. Za box zapłaciłam z kosztem wysyłki Pocztą Polską 89,99zł. Można więc powiedzieć, że mam 268zł w kieszeni. Biorąc jednak pod uwagę to, że trzy kosmetyki mają bardzo krótki termin przydatności, a jeden ma poturbowane opakowanie, wychodzi jakbym otrzymała tylko trzy produkty pełnowartościowe, a reszta to coś w stylu outletów, które po prostu mają niższą cenę. Wiadomo – coś za coś :) Mimo wszystko jestem zadowolona.
Czy są to kosmetyki, których akurat potrzebuję? Nie :)
Czy zdecyduję się jeszcze na kolejny box? Myślę, że tak. Mam w planach zakupić 3 boxy pod rząd. W I love box jest kwartalna promocja kwartalna. Przy zakupie boxów 3 miesiące pod rząd – w moim przypadku lipiec – sierpień – wrzesień, do trzeciego boa trafi gartiowy produkt. Tak samo jak zamawiasz boxa w miesiącu, w którym masz urodziny, w pudełku będzie gratis.
Jestem mamą Krzysia i Zuzi oraz żoną Darka. Uwielbiam książki fantasy, postapo, seriale Netflixa i Outlandera. W wolnych chwilach lubię pograć na konsoli lub w jakąś planszówkę (Agricola <3). Praktykuję jogę.