Informacja o premierze nowego serialu „My, dzieci z Dworca ZOO” trafiła do mediów niedługo przed jej planowaną datą. To serial oparty na bestsellerowej biografii nastoletniej narkomanki Christaine F. Jeśli zastanawiasz, jak wypadł ten obraz w porównaniu do swojego książkowego pierwowzoru, zapraszam na recenzję.
W czasie opisywanych przez Christiane w książce wydarzeń, miała ona 12-15 lat. Mieszkała na jednym z berlińskich blokowisk ze swoją matką – Karin. Wraz ze znajomymi zaczęła eksperymentować na początku z haszyszem, by finalnie sięgnąć po mocniejsze narkotyki – LSD i heroina. Jak się domyślacie szybko się uzależniła… Pieniądze na dragi zaczęła zarabiać poprzez prostytucję, a klientów znajdowała (tak jak i wielu innych narkomanów) na Dworcu ZOO.
Oglądając serial „My, dzieci z Dworca ZOO”, cały czas nie mogłam się pozbyć wrażenia, że coś jest nie tak. Czytałam tę książkę, będąc w liceum. Pamiętam jej mrok, brud, poczucie beznadziei i ogólny naprawdę ciężki nastrój. Ta książka tak mocno mnie poruszyła, że nawet podczas wizyty w Berlinie, odwiedziłam blokowisko, na którym mieszkała Christiane, i ten sławny Dworzec ZOO. To chyba pokazuje, jak bardzo przeżyłam tę historię i się w nią wtedy zaangażowałam.
Mniej więcej do połowy serialu miałam jednak wrażenie, że oglądam serial o nastolatkach, którzy po prostu dużo imprezują i w weekendy ćpają. Wszystko jest dosyć kolorowe, jasne. Nie ma tej przytłaczającej, ciężkiej atmosfery narkotyków, zagrożenia życia, jakie niosą oraz upodlenia prostytucją za kolejną działkę. Nie czuć przygnębiającej aury, brudnego Berlina lat 70-tych, a akcja tak naprawdę mogłaby się dziać nawet w czasach współczesnych. Poza tym, że po ulicach nie jeżdżą nowe samochody i nikt nie ma w garści smartfona, za wiele nie wskazuje na to, że mamy do czynienia z czasami prawie 50 lat wstecz. Tak samo muzyak dobrana do serialu. Poza kilkoma kawałkami Davida Bowie, mam wrażenie, że cały soundtrack został dobrany z muzyki współczesnej (z „Dog Days” Florence na czele). Taki dobór muzyki zdecydowanie nie wpłynął pozytywnie na klimat serialu.
Aktorzy, którzy wcielili się w rolę, zdecydowanie nie mają 12-13 lat, tak jak postaci, które odgrywali. Jana McKinnon, czyli serialowa Christiane, ma 22 lata. Lea Drinda – serialowa Babsi, ma 20 lat… To widać i mocno rzuca się w oczy, np. w scenie, w której Christiane dostaje pierwszy raz miesiączki, albo kiedy Benno, Stella, Christiane mówią o zdawaniu matury. To po prostu zgrzyta i zakrzywia odbiór całości.
Przez tę widoczną różnicę wieku, trudno było mi się wczuć w tę historię i związać z bohaterami. Cały czas coś mi nie grało. Tak samo, uważam, że śmierć poszczególnych osób była pokazana w trochę za mało poruszający sposób. Zbliżenie na artykuł w gazecie i smutną, acz właściwie niezbyt przejętą twarz Christiane, to trochę za mało. To nie było wstrząsające. Książka była wstrząsająca. Serial nie.
Ponadto mam wrażenie, że twórcy za bardzo zmienili historię. Być może chcieli ją bardziej dopasować do współczesnego, młodego odbiorcy i wyszło im z tego trochę niezgrabne young adult? Nie mam nic przeciwko young adult, ale w przypadku tak ciężkiej historii, jaka opisana została w „My, dzieci z Dworca ZOO”, trudno mi przyjąć taką miałką, kolorową wersję. Nie rozumiem też zmiany imienia tak ważnej postaci, jak Detlef (w serialu Benno). Być może Detlef, który uporał się z nałogiem i założył rodzinę, nie wyraził zgody na użycie swojego imienia w serialu? Po lekturze książki, jestem po prostu rozczarowana tym, co zobaczyłam w serialu i z tego, co widziałam, nie tylko ja. W sieci pojawiło się wiele nieprzychylnych opinii, a ocena serialu na Filmwebie to zaledwie 5,2/10.
Jeśli mam oceniać ten serial, jako ekranizację książki „My, dzieci z Dworca ZOO”, to dałabym mu 2/5. Jeśli jako serial o nastoletnich narkomanach, byłaby to ocena około 3,5/5. Problem narkomanii i dziecięcej prostytucji został tutaj pokazany, ale mam wrażenie, że to obraz złagodzony, prawdopodobnie ze względu na to, że jest on kierowany do młodszego widza. Po obejrzeniu całości nie miałam takiego uczucia takiego przygnębienia, jak po przeczytaniu książki. Serial ten nie wstrząsnął mną. Christiane spisała swoje doświadczenia ku przestrodze, żeby uchronić dzieciaki przed losem, który ją spotkał. Serial zakończył się właściwie happy endem, którego niestety Christiane nie miała. Wielokrotnie powracała do nałogu i z tego powodu straciła nawet prawa do opieki nad swoim synem. W serialu niby pokazano ciemną stronę narkomanii, ale przez to ładne zakończenie, jakoś trudno widzieć w tym lekcję… Nie jestem przekonana, że zmusi on do głębszych przemyśleń, że wryje się tak mocno w w głowę i tak mocno poruszy, wstrząśnie, jak książka.
Mam bardzo mieszane wobec serialowej wersji „My, dzieci z Dworca ZOO”.
Ocena ogólna:
Plusy:
- pokazanie problemu narkomanii i dziecięcej prostytucji (chociaż według mnie nie końca skutecznie)
Minusy:
- brak klimatu Berlina lat 70-tych
- dużo starsi aktorzy grający dwunasto-, trzynastolatków
- pozmieniane wydarzenia
- źle dobrany soundtrack
Jestem mamą Krzysia i Zuzi oraz żoną Darka. Uwielbiam książki fantasy, postapo, seriale Netflixa i Outlandera. W wolnych chwilach lubię pograć na konsoli lub w jakąś planszówkę (Agricola <3). Praktykuję jogę.
Nigdy nie odważyłam się sięgnąć po tę książkę. Ten temat zawsze mnie przerażał.
Rzeczywiście książka jest poruszająca, ale właśnie nie dla każdego. Serial nie był tak mocny i poruszający.