Kiedy w grudniu trafiłam na Netflixie na serial „Outlander”, całkowicie przepadłam w tej historii. Wiedziałam, że powstał on na podstawie serii książek Diany Gabaldon, ale jakoś nigdy nie zdecydowałam się na lekturę. Jednak po obejrzeniu wszystkich dostępnych odcinków i kiedy dopadła mnie tzw „droughlander”, czyli outlanderowa susza, sięgnęłam po papierowy pierwowzór.
Historia opowiedziana jest przez Claire, która przybywa do Szkocji wraz ze swoim mężem Frankiem Randallem. Jest rok 1945, świeżo po zakończeniu II wojny światowej, w której oboje brali udział – Frank służył dla wywiadu brytyjskiego, a Claire wyjechała na front, gdzie pracowała jako sanitariuszka. Małżeństwo postanawia spędzić ze sobą trochę czasu w Inverness, pozwiedzać, nacieszyć się sobą po długiej rozłące, sprawdzić, czy są tymi samymi ludźmi, co przed wojną. Dodatkowo Frank prowadzi badania nad swoją genealogią i szuka informacji o kapitanie Jonathanie Randallu, który jest jego przodkiem. Czas upływa im na wycieczkach po okolicach oraz na miłosnych igraszkach. Cała akcja nabiera tempa w momencie, gdy Claire trafia do starego celtyckiego, kamiennego kręgu Craigh na Dun, dotyka jednego z głazów i… przenosi się w czasie.
Szkocja 1743 roku
Jak się okazuje Claire trafia do osiemnastowiecznej Szkocji i to w bardzo ciekawym z punktu widzenia historii momencie – na dwa lata przed wybuchem powstania jakobickiego. Tak naprawdę są to ostatnie chwile przed zakończeniem ery szkockich klanów, noszenia kiltów, możliwości używania języka gaelickiego i ogólnego kultywowania szkockiej tradycji. Po „przybyciu” do XVIII wieku, Claire czasowo znajduje się w Zamku Leoch jako gość lairda Columa MacKenzie. Chce powrócić do Craigh na Dun i przenieść się z powrotem do swoich czasów, jednakże tymczasowo jest to niemożliwe, gdyż Colum i jego brat Dougal mają na nią oko, podejrzewając ją o bycie angielskim szpiegiem. Claire czeka więc na odpowiednią chwilę, by uciec, póki co obejmując stanowisko uzdrowicielki i lecząc mieszkańców zamku oraz pobliskiego miasteczka.
Gorący romans z rudym Szkotem i wielka przygoda
Jak się pewnie domyślacie, z czasem Claire przestanie pragnąć powrotu do XX wieku. A wszystko to za sprawą pewnego rudego Szkota – Jamiego Frasera. Od pierwszego spotkania pomiędzy Claire, a Jamiem aż iskrzy. Początkowo Claire opiera się Jamiemu, ale gdy zmuszona jest za niego wyjść za mąż, aby ocalić własną skórę, czułość, miłość i zrozumienie, jakie okazuje jej nowonabyty małżonek, sprawiają, że zakochuje się w nim bez reszty, może nie zapominając o Franku, ale zdecydowanie przenosząc swoje uczucia z niego na Jamiego. Muszę przyznać, że Jamie jak na mężczyznę pochodzącego z XVIII wieku, bardzo wiernego tradycjom i wierze, jest dosyć otwarty i wyrozumiały dla swojej żony z przyszłości. Kocha ją w piękny sposób, otaczając szacunkiem, czułością i ogromną dozą zrozumienia i przebaczenia. Bez wahania naraża swoje życie, aby chronić jej, jest skłonny do wielu poświęceń. Claire początkowo jest tą, którą trzeba ratować – dwukrotnie z rąk Jonathana Randalla (spektakularne odbicie Claire z Fortu WIlliam), później z procesu, na którym została posądzona o bycie czarownicą. Na końcu książki może się jednak mężowi zrewanżować, ratując nie tylko jego ciało, ale i duszę.
Bohaterowie z krwi i kości
Diana Gabaldon stworzyła świetne, wyraziste postaci, a relacje pomiędzy nimi nie są proste. Mamy z jednej strony niepokorną Claire – kobietę z przyszłości, która zupełnie różni się od osiemnastowiecznych Szkotek i musi jakoś poradzić sobie w zupełnie obcych sobie czasach, z drugiej strony jest Jamie – dobry, honorowy, wyrozumiały, waleczny Szkot, na myśl, o którym niejednej kobiecie uginają się nogi, a z trzeciej Jonathan Randall, czyli Czarny Jack – przodek Franka, który wygląda dokładnie tak jak on i ma sadystyczne skłonności oraz dziwną słabość do Jamiego… To wszystko tworzy wybuchową mieszankę i sprawia, że przy takich bohaterach trudno się nudzić. Do tego szereg świetnie skonstruowanych postaci drugoplanowych: Dougal MacKenzie, Ned Gowan, Jenny Fraser Murray… Każde z nich ma swoje wyraziste cechy – wady i zalety. Nic nie jest czarno-białe. Dialogi, jakie prowadzą pomiędzy sobą bohaterowie są ciekawe, dobrze napisane, a niektóre słowa wypowiedziane przez Jamiego wobec Claire warte zapamiętania. Jeden z moich ulubionych cytatów to: Chyba nie mogę posiąść twej duszy, nie tracąc własnej.
I jak to wszystko wyszło?
Czytanie „Obcej” sprawiło mi dużo przyjemności, mimo, że oglądałam wcześniej serial i kluczowe momenty historii już znałam. Diana Gabaldon stworzyła kawał świetnej lektury. Widać, że przed napisaniem książki, poświęciła dużo czasu na badania historii i tradycji Szkocji. Czapki z głów za to jak pięknie przedstawiła nam zwyczaje, ubiory i wydarzenia historyczne XVII-wiecznej Szkocji. Prawdę mówiąc do tej pory nie za wiele wiedziałam na ten temat, a po lekturze czuję się bogatsza o tę wiedzę. Do tego akcja dzieje się w bardzo ciekawych czasach i w pięknym otoczeniu. Wszystko jest sprawnie opisane, nie ma dłużyzn i mimo, że książka liczy ponad 700 stron (i jest to najkrótszy z ośmiu wydanych do tej pory tomów!) nie nuży i można powiedzieć, że właściwie się ją pochłania. Autorka pisze tylko o tym, co istotne. Nie każe nam czytać długich opisów otoczenia lub wyglądu, ale też nie ma się poczucia, że czegoś brakuje. Całość napisana jest pięknym, ale niezbyt zawiłym językiem, bardzo przyjemnym w odbiorze. W książce pojawia się również całkiem sporo scen seksu, nie są one jednak ani wulgarne, ani przesadnie wstydliwe. Może nie powodują wypieków na twarzy namiętnymi opisami i fikuśnymi metaforami, ale też nie rażą. Są według mnie akurat.
Książka a serial
Tak jak pisałam na początku, najpierw obejrzałam serial, a dopiero później zainteresowałam się książką, na podstawie której powstał. Nie jest to może moja wymarzona kolejność, ale… prawdopodobnie, gdyby nie serial, szanse na to, że sięgnę po tę kilkutomową cegłę były niewielkie. Serial nie przedstawia wydarzeń z książki kropka w kropkę. Niektóre różnice są subtelne, jak np. drobna zmiana miejsca, w którym dzieje się dana akcja, pominięcie jakiejś mniej ważnej sceny, czy też wypowiedzenie danych słów przez innego bohatera. Te różnice nie wpływają na odbiór i przebieg akcji. Są jednak też większe różnice, takie jak np. powód, dla którego Claire trafia do garnizonu, w którym jest Randall. To ważna kwestia, gdyż w jego następstwie dochodzi do ślubu Claire i Jamiego. Są też takie sceny, na które bardzo czekałam, czytając książkę, a okazywało się, że zostały stworzone jedynie w serialu. Należy do nich moment, w którym Claire biegnie do Criagh na Dun i jakby słyszy głos Franka, wołającego ją z 1945 roku. To dla mnie niezwykle emocjonująca i wzruszająca scena, w książce jednak nie została ujęta. Duże różnice pomiędzy książką a serialem pojawiają się także w przedstawieniu wydarzeń w więzieniu Wentworth. Ogółem chyba bardziej mi się podoba ujęcie wielu tematów w serialu niż w książce. Tak samo, jeśli chodzi o postać Jamiego. W serialu mamy możliwość bliższego go poznania, w książce w niektórych momentach nie wydawał mi się tak męski i kuszący, jak Szkot grany przez Sama Heughana, a nawet miałam wrażenie, że jest trochę hmmm… prosty? Ma to jednak swój urok, a składając wszystko do kupy, książkę czytało mi się bardzo przyjemnie i nie odczuwałam jakichś zgrzytów w fabule. Jedyne do czego mogę się porządniej przyczepić, to przedstawienie ślubu i nocy poślubnej Claire i Jamiego. W serialu to było coś niesamowitego i nawet pokusiłam się o stwierdzenie, że to jeden z najlepszych odcinków ze scenami erotycznymi, jaki miałam okazję w ogóle obejrzeć. Miałam więc spore oczekiwania, jeśli chodzi o przedstawienie tego w wersji papierowej. Niestety rozczarowałam się. Opisanie tych momentów przez Dianę było o wiele słabsze i pozbawiło je dużej dozy namiętności, czułości, niepewności i magii. A szkoda.
Podsumowując
Jak już pewnie się domyślacie moja ogólna ocena „Obcej” Diany Gabaldon jest bardzo pozytywna. Książka ma ciekawą fabułę, jest dobrze napisana, przyjemnie się ją czyta, nie dłuży się. Może wydanie nie jest do końca wygodne do czytania (w poprzednim wydaniu, zrealizowanym przez Amber, tom był podzielony na dwie części) przez liczbę stron, ale ogółem nie mogę się do Świata Książki o nic przyczepić. No może o jedno… ;) W serialu Jamie mówi do Claire „Sassenach”, czyli „Angielka” po gaelicku. Wydaje mi się, że szkocki oryginał brzmi lepiej, niż nasze polskie tłumaczenie. Nie jest to jednak na tyle denerwujące, aby uznać to za poważną wadę.
Jeśli chodzi o fabułę stworzoną przez Dianę Gabaldon, tu owszem można się przyczepić do kilku rzeczy. Na przykład o to, jak szybko Claire zapomniała o Franku i tak naprawdę mając go jeszcze za męża, poślubiła kolejnego mężczyznę, wielokrotnie oddając się z nim miłosnym igraszkom. Z drugiej jednak strony, poślubiła Jamiego, aby uniknąć uwięzienia w Forcie William i przesłuchań Jonathana Randalla, a uczucie przyszło z czasem. No a poza tym… Jak tu się oprzeć Jamiemu Fraserowi…?! ;)
Podsumowując, uważam, że „Obca” Diana Gabaldon to kawał świetny lektury, który umili kilka wieczorów. Zdecydowanie czytając tę książkę, spędziłam miło czas. Jeśli masz ochotę na gorący, namiętny romans z historią i przepiękną Szkocją w tle, to jest to tytuł jest dla Ciebie.
Przy okazji zapraszam Cię do przeczytania mojej recenzji I sezonu serialu „Outalnder” oraz zapoznania się z moim zestawieniem „25 najlepszych scen z I sezonu Outlandera”.
Jestem mamą Krzysia i Zuzi oraz żoną Darka. Uwielbiam książki fantasy, postapo, seriale Netflixa i Outlandera. W wolnych chwilach lubię pograć na konsoli lub w jakąś planszówkę (Agricola <3). Praktykuję jogę.