„Wiedźmin” od Netflixa to zdecydowanie jedna z najbardziej wyczekiwanych premier tego roku. Po rozczarowującym ósmym sezonie „Gry o Tron” widzowie byli spragnieni dobrego, satysfakcjonującego fantasy. Na Netflixie ciążyła duża odpowiedzialność i spore wymagania. Po pierwsze kreacja bohaterów, po drugie stworzenie spójnego, logicznego ciągu zdarzeń, bazując na opowiadaniach. Ogółem uważam, że zadanie to im się udało, nie uniknęli jednak pewnych błędów.
Serial zaczyna się od opowiadania „Mniejsze zło”, w którym Geralt poznaje księżniczkę Renfri i Stregobora. Powiem szczerze, że ten pierwszy odcinek nie porwał mnie, ale cieszę się, że oglądałam dalej, gdyż z każdym kolejnym epizodem coraz bardziej wciągałam się w oglądanie. Początkowo miałam cały czas uczucie, że przecież ja to wszystko już znam, już wiem, przecież czytałam książki, grałam w „Dziki Gon”, w którym wielokrotnie przywoływane były historie z sagi. Wiedziałam jednak, że chcę obejrzeć całość i wyrobić sobie zdanie.
Finalnie uważam, że Netflix zrobił kawał dobrej roboty. Jednym z najczęstszych zarzutów, z jakimi spotyka się ta produkcja to to, że akcja przedstawiona jest choatycznie i mieszają się chronologicznie wątki. Ja nie miałam z tym problemu i od razu załapałam, co się, jak i kiedy dzieje. Prawdopodobnie jest w tym pewna zasługa tego, że czytałam książki, ale było to naprawdę dobrych parę lat temu. Wydaje mi się, że mimo wszystko, twórcom udało się zakreślić chronologię i dla uważnego widza nie powinno sprawiać trudności połapania się w tym.
To, co trochę mi zazgrzytało to przedstawienie wątku miłości Geralta i Yennefer. Poznają się, później ich drogi się rozchodzą i nagle w odcinku ze smokiem następuje jakiś wybuch miłości, który nie był według mnie wcześniej odpowiedni zbudowany. Co prawda ma to związek z życzeniem Geralta do dżinna, ale mimo wszystko oczekiwałam jakiegoś zgrabniejszego przedstawienia tego uczucia, a zostało według mnie spłaszczone.
Tak jak pisałam na początku, przed twórcami netflixowego „Wiedźmina” stało duże wyzwanie. Po świetnych grach CD Projektu, ludzie mieli pewne wyobrażenie, co do wyglądu postaci i całego uniwersum. Było widać, jak mocno ludziom wryła się w świadomość kreacja „Wiedźmina” z gier. Netflix regularnie musiał przypominać, że ich produkcja oparta jest na książkach. Na przykład setki razy pisano, że Geralt nie nosił dwóch mieczy na plecach, tylko jeden był przy Płotce, bo tak było w książkach.
Aktorzy w wywiadach opowiadali, że czują dużą odpowiedzialność i napięcie w związku z premierą. Freya Allan odgrywająca rolę Ciri powiedziała, że serial, postaci, które stworzyli nie należą tak jakby do nich. Nie jest to coś, co tworzą od zera, tylko ludzie mają swoje własne wyobrażenia, a bohaterowie „Wiedźmina” są dla nich bardzo ważni i mają wielu fanów. Nic więc dziwnego, że aktorzy czuli presję i odpowiedzialność.
Gdy ujawniono, kto zagra głównych bohaterów – Geralta, Yennefer i Ciri, głosy były różne, ale mam wrażenie, że przeważały te mniej przychylne.
Początkowo i ja podchodziłam sceptycznie do obsadzenia Henrego Cavilla w roli Wiedźmina. Okazało się jednak, że jest to aktor, który nie do końca podoba mi się tak po prostu, to w roli Geralta spisał się rewelacyjnie. Obawiałam się, że będzie zbyt wymuskany, taki model. Pasował mi do Supermana, ale do Rzeźnika z Blaviken niekoniecznie. Oglądając kolejne odcinki, coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że to był dobry wybór, a Cavill spisał się chyba nawet lepiej niż Michał Żebrowski, którego uwielbiam.
Tak samo Ciri – według mnie Freya Allan idealnie pasuje do tej roli. Co prawda w książkach Lwiątko z Cintry było młodsze, jednak często w filmach postać grana jest przez starszego aktora. W przypadku Ciri i Freyi jestem w stanie do zaakceptować bez większego „ale”. Mam drobny z Yennefer. Według mnie trochę brakuje jej tej niezłomności, tzw. pazura. Pojawiały się jednak momenty, kiedy Anya Chalotra kupowała mnie całkowicie. Wydaje mi się jednak, że twórcy za bardzo skupili się na przemianie Yennefer w piękną czarodziejkę, a za mało na pokazaniu jej cech i indywidualności. Ogółem trochę brakowało mi przedstawienia czarodziejów jako dumnych, potężnych, władających ogromną mocą. Właściwie chyba tylko Tissaia de Vries grana MyAnnę Buring przez była naprawdę majestatyczną czarodziejką. O Triss nie wspomnę… Niestety całkowicie mnie rozczarowała zarówno pod względem przedstawienia jej wyglądu (gdzież te rude włosy, które były jej znakiem rozpoznawalnym?), jak i mocy, charakteru, jaki miała.
Jeśli chodzi o inne postaci, to bardzo mi się podobała Calanthe grana przez Jodhi May. Od razu było widać, że to twarda, niezrównana babka, wojowniczka, patriotka. Idealnie przedstawiona. Strona Nilfgaardu prezentuje się niestety nieco gorzej. Fringilla Vigo dosyć rozczarowująca, trochę nijaka, a Cahir… Ahh, biedny Cahir… Zamiast ciemnowłosego, niezrównanego wojownika, otrzymaliśmy postać odrobinę miałką, nudnawą. Trochę szkoda. Może w kolejnych sezonach wykaże się bardziej i będę mogła zmienić o nim zdanie.
Nie mogę nie wspomnieć oczywiście o Jaskrze, którego imię twórcy postanowili pozostawić w oryginalnej wersji i nie zmieniać na „Dandelion”, jak to było w przypadku gier. Myślę, że to bardzo dobry wybór :) Tak samo dobrym wyborem określam obsadzenie Joeya Bateya w tej roli. Według mnie sprawdził się idealnie i mimo całego mojego podziwu i szacunku wobec Zbigniewa Zamachowskiego, uważam, że Brytyjczyk lepiej wypadł w roli barda. Taką samą ocenę mam również wobec kreacji Jaskra w „Dzikim Gonie”, która o wiele mnie przypadła mi do gustu.
W żadnej recenzji netflixowego „Wiedźmina” nie może też zabraknąć ballady Jaskra „Toss a coin to a Witcher”, a w polskiej wersji „Grosza daj Wiedźminowi”. Nie ma co ukrywać, ten utwór wpada do głowy i nie chce z niej wyjść. Na pewno nie jedna osoba przynajmniej kilka razy zanuciła pod nosem refren. I nic dziwnego! :) Co do pozostałej ścieżki dźwiękowej, to raczej nie jest ona tak spektakularna. Okaże się to jednak ostatecznie po wypuszczeniu pełnego soundtracku. Trochę żałowałam, że Percival nie został zaproszony do współpracy przy muzyce do serialu, domyślam się jednak, że twórcy mimo wszystko chcieli odciąć się od gier i stworzyć coś własnego. Ponadto w serialu nie czuć tej słowiańskości, więc i muzyka Percivala mogłaby nie do końca pasować.
Obsadzenie czarnoskórych aktorów w niektórych rolach budziło pewne kontrowersje zwłaszcza wśród polskich fanów twórczości Sapkowskiego, którzy przywiązani mocno byli do pięknej, słowiańskiej stylistyki gier. Choć sam autor nigdy nie przyznał, że akcja dzieje się w średniowiecznej Polsce, a cały kontynent to nasza Europa, to w naszych głowach pojawiało się to właśnie skojarzenie. Widząc zwiastuny serialu, z dystansem podchodziłam to widoku czarnoskórych mieszkańców wsi lub dość egzotycznej urody driad z Brokilonu. Okazało się jednak, że to, co przygotował Netflix nie wzbudziło we mnie negatywnych emocji. Wręcz przeciwnie, uważam to za ciekawe wzbogacenie historii. Nie odbieram też występowania czarnoskórych aktorów w tej produkcji jako nadmierną poprawność polityczną, a spotkałam się z takim określeniem w kilku innych recenzjach. Uważam, że świat jest pełen różnorodności i jest w nim miejsce dla każdego. Zresztą pisałam już o tym we wpisie odnośnie wybrania uroczej i niezwykle utalentowanej Halle Bailey do roli w „Małej Syrence”.
Jako fajny bajer i puszczenie oczka do fanów „Wiedźmina” odbieram stworzenie dubbingu w różnych językach. Pojawienie się Henrego Cavilla przemawiającego głosem Michała Żebrowskiego sprawiło pojawienie się uśmiechu na mojej twarzy. Co prawda, najbardziej lubię oglądać seriale i filmy z napisami, to w tym przypadku chętnie włączyłam dubbing w dwóch odcinkach.
Zdecydowanie „Wiedźmin” od Netflixa to jeden z lepszych seriali, jakie miałam ostatnio okazję oglądać. Początkowo niełatwo było mi się wczuć w przedstawiony świat, jednak jak już to nastąpiło, ciężko było mi się oderwać od kolejnych odcinków i ze smutkiem oraz tęsknotą za następnym sezonem, wyłączyłam telewizor po obejrzeniu ostatnich napisów końcowych. Postaci (oczywiście z drobnymi wyjątkami, o których wspomniałam wyżej) zostały ciekawie wykreowane, a Henry Cavill jako Geralt z Rivii kupił mnie całkowicie. Absolutnie nie mogę się doczekać na kontynuację. Polecam obejrzenie netflixowego „Wiedźmina” nie tylko fanom fantasy, twórczości Andrzeja Sapkowskiego, czy też gier, ale naprawdę wszystkim. Tym bardziej, że jest to amerykański serial oparty na naszej polskiej literaturze. Myślę, że jako Polacy, mamy z czego być dumni.
Jestem mamą Krzysia i Zuzi oraz żoną Darka. Uwielbiam książki fantasy, postapo, seriale Netflixa i Outlandera. W wolnych chwilach lubię pograć na konsoli lub w jakąś planszówkę (Agricola <3). Praktykuję jogę.
Zastanawiam się, czy jak nie czytałam Wiedźmina, zrozumiem, o co chodzi w serialu?
Myślę, że bez problemu :) moja siostra nie czytała, a serial bardzo jej się podobał i się we wszystkim połapała. zachęcam więc do obejrzenia :)