Kiedy zaczynałam oglądać „Outlandera” nie za bardzo wiedziałam, czego się po tym serialu spodziewać. Pamiętałam, że nakręcony został na podstawie serii książek Diany Gabaldon oraz, że główną bohaterką jest kobieta, która przeniosła się w czasie i poznała tam miłość swojego życia. Na Netflixie zaczęły się pojawiać odcinki czwartego już sezonu i coraz częściej ten tytuł zaczął wyświetlać się w moich propozycjach do obejrzenia. Nie miałam żadnych oczekiwań, co do tego serialu. Po prostu zaczęłam oglądać i… nie da się tego ukryć, totalnie wciągnęłam się w tę historię i nie mogłam się od niej oderwać, dopóki nie obejrzałam wszystkiego, co do tej pory się ukazało!

Główną bohaterką jest Angielka Claire Randall, która wraz ze swoim mężem Frankiem przyjeżdża do Inverness w Szkocji. Mają zamiar spędzić tam swój drugi miesiąc miodowy po 5 latach rozłąki. Oboje mają za sobą niełatwy czas. Jest rok 1945, czyli świeżo po zakończeniu II wojny światowej. Claire na czas wojny została przeniesiona na front, gdzie pracowała jako sanitariuszka. Frank natomiast pozostał w Anglii i służył dla wywiadu brytyjskiego. Oboje zastanawiali się na ile wojna ich zmieniła i czy będą potrafili dalej żyć tak, jak przed jej rozpoczęciem. Powrót do siebie i ponowne poznanie się okazało się jednak dla nich nie takie trudne, jak się spodziewali, co zostało dokładnie zobrazowane wieloma scenami seksu. Poza doznawaniem cielesnych uciech, para zwiedza okolice – stare szkockie zamki, czy też miejsca celtyckich kultów. Dodatkowo Frank jako historyk stara się dotrzeć do swoich genealogicznych korzeni i chętnie opowiada żonie zarówno o tym, co odkrył, jak i przy okazji o lokalnej historii Szkocji. Jak się okaże te informacje będą dla Claire niezwykle istotne, kiedy całkowicie niezamierzenie przenosi się przez celtyckie kamienie Craigh na Dun 200 lat wstecz…

Miłość ponad czasem

Teraz zaczyna się prawdziwa akcja serialu. Claire trafia w sam środek XVIII-wiecznej Szkocji – podporządkowanej królowi angielskiemu, na kilka lat przed powstaniem jakobickim 1745 roku. Na początku jej celem jest powrót do swoich czasów, powrót do męża Franka… Oczywiście do czasu aż zakocha się w rudowłosym, postawnym Szkocie – Jamiem Fraserze. Można tutaj doszukiwać się sztampowego romansu – Claire niepokorna przybyszka fascynuje szkockiego wojownika, który musi ją co chwila ratować z opresji, ale jednak przedstawienie tej relacji ma w sobie coś, co sprawia, że kiwamy z aprobatą. Na pochwałę zasługuje wykreowanie postaci zarówno Claire, jak i Jamiego. Sassenach (Jamie pieszczotliwie tak zwraca się do Claire. W języku gaelickim oznacza to „Angielkę”.) to silna kobieta, która potrafiła dostosować się do czasów, w których się znalazła. Jamie z kolei to mężczyzna, którego chciałaby poznać chyba każda kobieta i oddać mu swoje serce. Jest męski, odważny, silny, a przy tym bardzo opiekuńczy, z poczuciem humoru i niezwykle seksowny w swoim kilcie. Do tego niesamowite jest to, że mimo, że pochodzi z zupełnie innych czasów, w których kobiety podporządkowują się swoim mężom, potrafi być wyrozumiały wobec niepokornej Claire, która często ma niewyparzony język i pakuje się w kłopoty (jak np. pojmanie jej przez Czerwone Kurtki i uwięzienie w Forcie William przez Czarnego Jacka). Mnie urzekła m.in. scena, w której Jamie składa przysięgę żonie, że nigdy więcej nie podniesie na nią ręki. Mówi wtedy, że jego dziadek stosował kary cielesne wobec swojej współmałżonki, jego ojciec także, ale on nie będzie, skoro to sprawiło Claire tak ogromną przykrość. Jak dla mnie to piękna chwila, w której oboje przechodzą dużą zmianę, a ich związek zaczyna dojrzewać. Inną sceną wartą wspomnienia jest ta, w której Jamie i Claire kłócą się po ucieczce od Czarnego Jacka. Jest tam tak wiele emocji – złość, strach o drugą osobę i wreszcie miłość oraz wielka namiętność. Sassenach zaczyna chyba wtedy prawdziwie rozumieć na jak duże niebezpieczeństwo naraziła swojego męża i jego kompanów. Zdecydowanie misja ratowania jej z Fortu William mogła w tak bardzo wielu miejscach się nie powieść…

Nie mogę nie wspomnieć oczywiście o odcinku, w którym Claire i Jamie biorą ślub. Uważam, że zostało to przepięknie przedstawione. Te emocje, kiedy właściwie obcy sobie ludzi „zmuszeni” są do skonsumowania swojego związku, bo inaczej ich małżeństwo nie będzie ważne, a Claire będzie musiała zostać oddana w ręce Jacka Randalla na przesłuchanie. Niepewność Claire i wyrzuty sumienia względem Franka czekającego na nią w XX wieku, no i finalnie Jamie, który z otwartym sercem dokłada wszelkich starań, aby ich ślub był niezapomniany. Z pomocą swoich towarzyszy zdobywa kilt klany Fraserów, do którego należy, przepiękną suknię dla swojej narzeczonej i obrączkę wykonaną z klucza do Lallybroch – jego rodzinnej posiadłości. W trakcie nocy poślubnej chętnie opowiada jej o swoich rodzicach i rodzeństwie, dając Claire czas na oswojenie się z sytuacją. I to jego zadziorne pytanie „Idziemy do łóżka, czy spać?” ;) Sceny seksu zostały pokazane w ładny sposób, namiętnie, ale nie wulgarnie. Zdecydowanie to mój ulubiony odcinek z wszystkich sezonów! Coś cudownego dla oczu i uszu!

Aktorzy nie do końca znani

Mimo, że w obsadzie „Outlandera” nie znalazły się wielkie nazwiska, a większość aktorów ma niewielki dorobek (poza Grahamem McTavishem odgrywającym rolę Dougala MacKenziego, wcześniej znanego z roli Dwalina w ekranizacji „Hobbita”), to widać, że świetnie przygotowali się do odgrywanych postaci. Według mnie zasługują na wielkie brawa. Caitriona Balfe (jako Claire), Tobias Menzies (jako Frank Randall i Jonathan Randall) oraz Sam Heughan (jako Jamie Fraser) stworzyli niesamowity trójkąt i idealnie odegrali swoje role. Ich serialowe postacie łączą skomplikowane, niełatwe relacje. Claire rozdarta pomiędzy dwoma światami i dwoma mężczyznami, Jamie zakochany w kobiecie z przyszłości i Frank, którego żona nagle zniknęła w niewiadomych okolicznościach. Aż czuć pomiędzy nimi iskry! Oliwy do ognia dolewa dodatkowo Jonathan Randall (grany również przez Menziesa), który jest zdecydowanie czarnym charakterem, odnajdującym przyjemność w krzywdzeniu i złamywaniu ludzi.

Doskonała dbałość o szczegóły i zgodność historyczną

Oglądając serial, poznajemy przepiękną Szkocję, jej tradycje i obyczaje. Do pracy przy każdym z odcinków zatrudnieni zostali historycy, którzy czuwali nad ich zgodnością z historią. Widać, że wszystkie elementy przedstawionego świata są dopieszczone – od cudownych strojów (nawet nie sądziłam, że kilty mogą być tak piękne i funkcjonalne!), poprzez odwzorowanie otoczenia, kończąc na cudownie brzmiącym języku gaelickim, którym posługiwali się Szkoci i ciekawym akcencie, gdy mówili po angielsku. Takie dopracowanie szczegółów robi ogromne wrażenie i sprawia dużą przyjemność z oglądania. Nie można również zapomnieć o obecności autorki książek na planie serialu jako konsultantki, która na bieżąco czuwała nad całą produkcją. Do tego należy wspomnieć również o cudownej ścieżce dźwiękowej skomponowanej przez Bear’a McCreary’ego. Niesamowite połączenie muzyki filmowej i szkockich dud, sprawia, że zapierało mi dech w piersiach, podkreślając emocje, jakie wzbudziła we mnie cała historia.

Trudny odcinek finałowy

Nie mogę nie wspomnieć o finale sezonu. Rzeczywiście nie należał do najłatwiejszych w odbiorze. Tak naprawdę szczerze mnie zszokowało to, co się tam zadziało. To, co Jonathan Randall zrobił Jamiemu nie mieściło mi się w głowie, a przy niektórych scenach wręcz odwracałam głowę. Oglądając ten odcinek, z wytęsknieniem czekałam na jakiś promyk nadziei i gorąco kibicowałam Claire w misji ratowania męża z łap Czarnego Jacka, wielokrotnie poganiając ją w myślach i obawiając się, co dalej przydarzy się nieszczęsnemu Jamiemu. Ten odcinek tak mną wstrząsnął, że jeszcze na drugi dzień wracały do mnie te straszne sceny. Zaczęłam się wtedy zastanawiać, co by było gdyby role się zmieniły i to Claire doświadczyła wielokrotnego gwałtu, okaleczenia i złamania psychicznego. Oczywiście wzbudziłoby to niepokój, zapewne też odrazę, uczucie potępienia wobec oprawcy, ale wydaje mi się, że to, że zadziało się to z Jamiem miało jeszcze większy wydźwięk. Zazwyczaj to kobieta jest przedstawiana, jako ta słabsza, jako ofiara. Tutaj jest inaczej. Nie przywykliśmy do oglądania w telewizji takich scen. Owszem w wielu serialach, np. w „Grze o tron” jest mnóstwo przemocy, gwałtów, krzywdzenia innych ludzi, ale to, co zostało pokazane w finale „Outlandera” wykracza trochę poza ramy. Zdecydowanie to było bardzo mocne, niezwykle trudne emocjonalnie i zmuszające do przemyśleń zakończenie sezonu.

Wyczekując ciągu dalszego historii

Po obejrzeniu wszystkich dotychczas nakręconych sezonów uważam sezon pierwszy za najlepszy. Doskonale dobrani aktorzy, przepiękna Szkocja, ciekawa kultura szkockich górali, piękne, dopracowane w każdym szczególe stroje i przede wszystkim świetnie przedstawiona historia. To wszystko okraszone wspaniałą ścieżką dźwiękową, do której chce się wracać po skończeniu serialu. Oczywiście są rzeczy, które nie do końca mi się podobały, ale wielość pozytywnych cech tej produkcji, przeważa i całość oceniam bardzo wysoko. Serial ten mogę polecić osobom, które lubią oglądać produkcje osadzone w minionych czasach, i które lubią historie o miłości. Nie spodziewajcie się jednak cukierkowej, prostej opowiastki. Znajdziecie tu zarówno brutalność i soczyste sceny seksu, jak i dobrze skonstruowaną historię osadzoną w niezwykle ciekawych czasach i miejscu.

W kolejnych wpisach moja opinia o następnych sezonach serialu.

 

 

0 thoughts on “Ponadczasowy romans i piękna Szkocja, czyli I sezon”Outlandera””

Leave a Reply